czwartek, 27 lutego 2014

Niedogoniony amerykański sen

Po obejrzeniu filmu American Hustle doszłam do dwóch wniosków: po pierwsze ten film tak naprawdę był pozbawiony negatywnej postaci, i po drugie: wszystkim bohaterom po prostu współczułam.

Był to drugi film Dawida O. Russella, który widziałam. Pierwszy, Poradnik pozytywnego myślenia, był naprawdę dobrym filmem, który zrobił na mnie pozytywne wrażenie (zwłaszcza, że po zwiastunie wcale nie byłam do niego przekonana). Przekonałam się jednak, że reżyser potrafił pięknie kreować niekonwencjonalne postaci. W przypadku American Hustle pokazał, że nie pomyliłam się w swoim odczuciu. Bowiem to właśnie wykreowane postaci stanowią główną zaletę tego filmu.

Akcja koncentruje się wokół pary oszustów, którzy działają raczej na małą skalę i naciągają ludzi na prowizje z pożyczek, które nigdy nie powstają. w końcu jednak wpadli na bardzo ambitnego agenta FBI, który poszedł z nimi na prostą ugodę: cztery aresztowania w zamian za wolność. Z czterech prostych aresztowań, które miały być oparte na prostym przekręcie, zrobiło się jedno duże aresztowanie lokalnego polityka i nie tylko, które mogło przynieść chwałę albo wielkie kłopoty.

Film opiera się na błyskotliwych dialogach i barwnych postaciach, a wszystko zostało wpisane w barwne lata 70. Główna para bohaterów: Irving Rosenfeld oraz Sydney Prosser są ludźmi, którzy pragną po prostu zostać kimś, a właściwie nie chcą być nikim. Dla kontrastu pokazano przykład ojca Irvinga, który żyjąc uczciwie, tak naprawdę niczego nie osiągnął. Dlatego dla naszych bohaterów jedyna droga, jaką widzieli niekoniecznie była do końca uczciwa. Kiedy jednak mieli zrobić coś naprawdę złego, to nagle odnaleźli w sobie kręgosłup moralny.

Agent FBI, który ich aresztował, a potem wykorzystywał ostatecznie stał się ofiarą swoich własnych wygórowanych ambicji. On także nie chciał zostać nikim, tylko pragnął spektakularnego sukcesu. Pragnął zaistnieć. Tak naprawdę jedyną ofiarą w tym filmie jest polityk, który został wplątany w aferę i po prostu zmanipulowany. Była to tak naprawdę jedyna postać, która była kimś, chciała coś zrobić dla innych, a nie dla siebie i właśnie przez to wszystko straciła. 

Dawid O. Russell pięknie pokazuje nam, że tak naprawdę idea amerykańskiego snu jest fikcją, która staje się marzeniem wielu ludzi, którzy stawiają ją na piedestale i tym samym stają się jej ofiarą. Bo nawet jeżeli uda Ci się ją w jakiś sposób osiągnąć, to zawsze znajdzie się ktoś, kto po prostu to wszystko zniszczy.

Co sprawia, że ten film jest wyjątkowy? Na pewno nie fabuła, bowiem przez pierwszą część filmu się trochę nudziłam (nie zniechęcajcie się, mimo to warto było!), a sama intryga jest dość przewidywalna. Jednak to, co sprawia, że ten film jest naprawdę dobry to wykreowane postaci i aktorzy, którzy nadali im życie. Irving jest kanciarzem, łysiejącym i z lekką nadwagą, który wcale nie jest tak pewny siebie, jakby sobie tego życzył. Tu kolejny raz Christian Bale udowadnia nam, że każda rola jest dla niego, bowiem ta lekko komediowa, a zarazem tragiczna postać jest w jego wykonaniu bardzo wyrazista, a także wiarygodna. Jego partnerka, a także kochanka grana przez Amy Adams jest równie ciekawą postacią. Niezwykle atrakcyjna (na pewno każdy zauważy jej sukienki z dekoltami po pępek), pewna siebie, okazuje się osobą kruchą i wstydzącą się swojego pochodzenia oraz prawdziwego ja.

Na pewno bardzo pozytywne wrażenie robi Bradley Cooper, który wykreował niezwykłą postać niezrównoważonego agenta FBI, który po prostu chciałby zostać doceniony zarówno w pracy, jak i w domu, jednak nikt w niego nie wierzy i nie daje szansy, aby się wykazać.

Miłym zaskoczeniem była dla mnie rola Jeremy'ego Rennera, który wcielił się w postać lokalnego polityka, który pragnął wprowadzić w życie swoją wizję miasta i jego naprawy, poprzez utworzenie kasyna. Jennifer Lawrence także pokazała, że jest świetną aktorką. Jej postać jest chyba jedną z najciekawszych w filmie. Gra nieszczęśliwą żonę Irvinga, która jest samotną alkoholiczką, ignorowaną przez męża. Co ciekawe, to właśnie ona mogła mieć największy wpływ na rozwój akcji, mimo tego że jest cały czas odsuwana na drugi plan.

Warto także zwrócić uwagę na motyw przyjaźni, jaki pojawia się w filmie, mimo tego że tak epizodyczny i tak naprawdę przykry. Nikt z bohaterów nie pragnie bliższej relacji z drugim człowiekiem, który byłby bezinteresowny. A mimo to, ten dar zostaje dany Irvingowi w sposób niespodziewany. Bohater w jego obliczu jest bezradny. 

Podsumowując, film Dawida O. Russella jest galerią niezwykłych postaci, które razem tworzą niezwykły film o niedoścignionych marzeniach i nieosiągalnym amerykańskim śnie. 



niedziela, 23 lutego 2014

Apokaliptyczna walka dobra ze złem w odsłonie Kinga

Bastion Kinga jest chyba jego najdłuższą powieścią i uznaną za najlepszą. Z tym pierwszym na pewno się zgodzę, natomiast jeżeli chodzi o drugą kwestię, to nie byłabym taka pewna. Ci co Kinga znają, to wiedzą o czym będę pisać, Ci co jeszcze go nie poznali, to przekonają się, że tak to bywa w jego powieściach, że pierwsze 100-400 stron bywa po prostu nudne (w zależności od tego jak długa jest sama powieść). W przypadku Bastionu było podobnie. Pierwsza część książki była dla mnie naprawdę trudna do przebrnięcia, jednak podejrzewałam, iż warto, bowiem część druga powieści będzie o wiele lepsza i przyznam, że się nie pomyliłam.
Kiedy przeczyta się już kilka książek tego autora, to można się przekonać, że stosuje on pewien schemat w konstrukcji powieści, którego można doszukać się i tutaj.

Powieść zaczyna się od ucieczki pewnego żołnierza wraz z rodziną z bazy. Nieistotny żołnierzyk stał się początkiem końca w momencie, kiedy zetknął się z ludźmi. W ten sposób po świecie rozniosła się zaraza, która wybiła prawie całą ludzkość. Pierwsza część książki koncentruje się na tym, jak stary świat próbuje walczyć z zarazą, a rząd amerykański próbuje załagodzić kryzys. I na tle walącej się potęgi poznajemy kilka osób, które potem będą osnową całości.

Po pierwsze spotykamy Stu, który zetknął się z żołnierzem jako jeden z pierwszych, przez co został umiejscowiony w ośrodku do zwalczania chorób, gdzie próbowano się dowiedzieć dlaczego jest zdrowy. Potem poznajemy Larry'ego, piosenkarza, który stworzył coś na wzór hitu muzycznego. Jednak wszystkiego swoje tantiemy wydał na imprezę i został zmuszony do ucieczki do Nowego Jorku. Fran w momencie wybuchnięcia zarazy dowiedziała się, że zaszła w ciążę ze swoim chłopakiem, z którym wcale nie zamierzała spędzić całego życia.

Ludzie, którzy przeżyli zarazę zaczynają śnić. Mają albo dobre sny, albo koszmary, które są ze sobą dokładnie związane. Z jednej strony mamy Matkę Abigail, która przedstawia się jako ostoja pokoju i dobra, oraz Mrocznego Mężczyznę, który jest symbolem zła.
I zapewne w tym miejscu większość z nas pomyśli, że dalsza część książki powinna być właśnie o tym. O walce dobra ze złem w nowym świecie. Jednak nie! Tu się pomylimy. King bowiem nie koncentruje się na tej konfrontacji, tylko na grupowaniu sił, przygotowaniu do nowego życia, a gdzieś tam w tle cały czas jest cień nadchodzącego spotkania dwóch stron, dobrej i złej.

Która strona jest zła, a która dobra? Odpowiedź, która pozornie powinna być prosta, wcale taka prosta nie jest, o czym każdy może się przekonać w ostatnich rozdziałach. Kiedy jednak bohaterowie w końcu się spotykają akcja zaczyna nabierać tempa.
I tu muszę przyznać, że z jednej strony się rozczarowałam, bowiem nie tego się spodziewałam po zakończeniu. Nie dostajemy tu bowiem walki ze złem, walki Boga z Szatanem, tylko mamy dobro i zło, które się kształtuje i ludzie, którzy stają przed wyborem.

Co nam pokazuje  King? Przede wszystkim to, że po końcu świata nastąpi nowy, który będziemy budować i który tak naprawdę będzie zmierzał dokładnie do tego samego. Poprzez próbę odbudowy świata tworzy się kolejne społeczeństwo, które prawdopodobnie z czasem będzie zmierzać do kolejnej zagłady. Tak naprawdę, kiedy przyszło co do czego, to strona dobra wcale nie musiała walczyć ze złem. Bowiem nie o walkę tu chodziło.

Bastion pokazuje nam zagładę świata, a także jego odrodzenie, powolną drogę ludzi, którzy próbują się odnaleźć w zupełnie nowej rzeczywistości, oderwaniu od starego życia, a także wybór tego, jak będzie dalej wyglądał świat. Czy będzie budowany na fundamentalnych zasadach moralności czy może będzie budowany na jednostkowej i dyktatorskiej władzy? Czy ludzkość ponownie będzie zmierzać w stronę tych samych błędów czy może jednak będzie starała się ich wyrzec? Na te pytania, przyznaję całkiem trafnie odpowiada King.